Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rakterystyczny rys jego twarzy nie rzucał na nią wyrazu ani gapiowatości ani martwoty, lecz nieopisanego udręczenia. Z wytężoną uwagą słuchał on krótkiego, lecz energicznego oskarżenia, które wygłosił prokurator królewski i splątanej, strwożonym jakoś głosem wybąkanej obrony adwokata. Potem przewodniczący sądowi zwrócił się do Joanny, oznajmując jej, że ma prawo wyrzec w tych rozprawach ostatnie słowo, i zapytując, coby na swą obronę powiedzieć mogła i chciała?
Nad wysoką, ciężką poręczą ławy oskarżonych, podniosła się znowu szczupła, jasnowłosa, czarno ubrana dziewczyna. Powieki miała spuszczone, postawę spokojną, i tylko głos cichy, trochę drżący.
— Uczyłam dzieci, myślałam, że czynię dobrze...
Tu na mgnienie oka, w twarzy jej zaszła uderzająca zmiana. Jakby zawrzały w niej gwałtowne jakieś uczucia, podniosła czoło, oczy jej błysnęły, usta drgnęły, i poprawiając ostatnie swe zdanie, głośno, wyraźnie rzekła:
— Myślę, że dobrze czyniłam.
Bezwarunkowo była winną. Rzecz dziwna jednak, dlaczego przewodniczący sądowi nie powstał zaraz dla udania się z towarzyszami swymi