Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pilnujcie wy dobrze swego synka, oj, dobrze swego Jaśka pilnujcie, żeby on nigdy takim nieszczęśliwym nie był...
Kobieta ze zdziwieniem i trochę z przestrachem głowę odgięła, ale gość prędkim ruchem zwrócił się w inną stronę izby, w tę stronę gdzie pod ścianą za stołem siedział gospodarz chaty. Mikuła milczał dotąd; zwyczajem jego znać było, że wszystkim wprzódy mówić pozwalał, a potem, zdaniem swojem spór lub rozprawę rozstrzygał i kończył. Rękę z fajką w powietrzu zawiesił i powoli, spokojnie przemówił:
— Sprawiedliwie. Nad takim i Pan Bóg najwyszejszy litować się nie przykazał. Sprawiedliwie, już nam te koniokrady, grabieżniki, chfałszowniki i inne szelmy dość nadokuczali. Czyto niewinne ludzie na to harują, żeby oni ich dobrem, a broń Boże i krwią, karmili się i poili? Niewinnym ludziom od wszelakiej krzywdy obrona i ubezpieczenie być powinny, a żeby dla takich ciężkich grzechów nijakiej kary nie było, nie możno, nijak nie możno. Hodzi.
Przybyły wpatrywał się w mówiącego i słów jego słuchał z takiem wytężeniem, tak chciwie, że aż wargi jego rozwarły się i zesztywniały rysy, a tylko powieki nad znieruchomiałemi źrenicami prędko, prędko mrógały.