Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kugla nie oćwiczył, ale dał mu jeszcze mąki na łokszynę, prawda, co?
— Prawda, wielmożny panie!
— No, to niech już sobie będę dziś królem Salomonem; niech moje przejdzie... dla starej znajomości z tobą. Nic ci złego za ten groch nie zrobię, a jesienną porą, jak będę miał okazyą do Wołpy, pół beczki kartofli dla dzieci twoich przyszlę.
Żyd rzucił się do ręki mówiącego i całując ją z wielkiej radości, niewyraźnie bełkotał:
— Żeby wielmożny pan był taki szczęśliwy, jak ja panu życzę! Żeby pan sobie drugi taki folwark kupił! Żeby pan, nu, sto jeszcze takich pięknych synów i córkę, jak te panicze i te panienka, wychował...
Korejbina na całą izbę wybuchnęła śmiechem z ostatniego życzenia Żyda.
— A bodaj cię, Żydzie! A bodaj cię! Oto plecie! Chory taki, a jeszcze język jak pytel!
Ale i ona, naśmiawszy się, poszła oglądać towary. Przy stole zostali tylko Korejba i Tomkiewicz i niebawem zaczęli rozmawiać o nowej oborze, którą Korejba jesieni tej budować zamierzał. Sprzeczali się trochę, ponieważ Tomkiewicz doradzał sąsiadowi deskami pokrywać oborę, zaś stary rolnik obstawał za dachem ze