Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może być, że pan Tomkiewicz o wielu rzeczach jeszcze nie słyszał, ale my to już dawno wiemy, że człowiek cywilizowany dla każdego grzecznym być powinien.
— Cicho Janek, cicho! — ulubieńca swego oburknął Korejba, lecz wnet łaskawie dodał:
— No, zdejm już Gdalu ten wór z pleców i wyprostuj się, kiedy panicz tak chce.
Gedali, widocznie ucieszony, począł przez ramiona i głowę zdejmować grube sznury tłomoka. Nie mógł jednak tego uczynić od razu: ręce mu drżały i zakaszlał się silnie.
— Jadwisio! pomóżże mu! — zakomenderował Janek.
Dziewczynka, która stała najbliżej Żyda, poskoczyła i w mgnieniu oka, czerwonemi i niemałemi wcale rękoma, przerzuciła mu w tył głowy splot grubego sznura! Tomkiewicz oburzył się.
— Jezus, Marya! — krzyknął — jeszcze czego nie stawało, aby panna Jadwiga około żydowskich łapserdaków rączki swoje brudziła. Co nadto, tego już, słowo honorowego człowieka, i świnie nie jedzą!
Ale Jadwisia, komenderówce brata gimnazyasty posłuszna, dla innych zuchwały języczek w rumianej buzi miała.