Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   57   —

imię, przeciągnie on w nieśmiertelne czasy cześć i cnoty twego rodu! Kiedy zaś oczy jedynego dziecka zamknąłeś do snu wiecznego, z ust twoich wyrwała się skarga bolesna... słyszałam ją, — słyszałam potém wyrzeczone do ciebie słowa Libitinariusza i wiele innych słów, nad tobą, jako nad bezdzietnym mężem biadających, wsunęły mi w ucho jadowite kobiety te, które jak przyjaciółki niby, pocieszać mnie przychodziły. Przez szesnaście dni i nocy myślałam wciąż o tém: „Nie! myśli i czyny Wespiliona mego bez dziedzica nie pozostaną, imię jego nie przebrzmi jak echo i nie zniknie jak marny cień czegoś — co było!...”
Słaby rumieniec wstydu opłynął jéj czoło, gdy ciszéj szepnęła:
— Ty, Lukrecyuszu, oduczyłeś mnie wierzyć w czarowników i wróżbiarzy, do których w trwogach i bólach życia udają się niedorzeczne tłumy. Ale czepiając się nadziei ostatniéj, skrycie wzywałam do siebie Antoniusza Muzę i sztuki lekarskiéj zapytywałam... Przeczącą otrzymawszy odpowiedź, rzekłam sobie: „Odejdę! Lukrecyusz mój pojmie małżonkę inną, która, szczęśliwsza ode mnie, wychowa mu synów dzielnych i córki dorodne, a ja w cichym jakim zakącie ukryta, zdala pochwytywać będę echa, przynoszące mi wieści o chwale i szczęściu jego!” Tak myślałam i postanawiałam, mniemając, że, śmiertelnie cię obra-