Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   55   —

ka spojrzał na drogie jéj rysy. I po raz piérwszy dostrzegł w pełni ślady, jakie na nich dnie te wyryły. Straszna jakaś walka spaliła czoło jéj, tak niedawno jeszcze gładkie i białe, jak grecki marmur, — rozpacz jakaś wyssała wszystką krew z warg jéj i policzków, a trzeba było wielu gorących strumieni łez, aby oczy jéj tak głęboko zapaść i takim suchym, ponurym ogniem napełnić się mogły. Gniew jego zgasł, wzgarda umilkła, popatrzał na nią z litością i serdeczną trwogą.
— Turio! — rzekł — we wszystkiém co czynisz i mówisz, widzę niezrozumiałą dla mnie tajemnicę. Jeżeli słowa twe i postępki nie są skutkiem obłędu, sprawionego przez boleść, jaką uczułaś nad śmiercią córki — wyjaw mi tajemnicę tę... bądź mi... choćby po raz ostatni... dobrą przyjaciółką... zmęczonego nie męcz mnie dłużéj!...
Uczyniła ruch taki, jakby ramionami szyję mu otoczyć miała, ale powściągnęła się szybko, a i on także usunął się nieco dłonią sobie oczy zasłaniając, czy to dlatego, aby, nie patrząc na nią, nie uledz pokusie porwania jéj w ramiona, czy téż, aby z lepiéj skupioną uwagą módz słuchać tego, co mówić mu będzie. Ale ona milczała długo. Siedziała tuż przy nim na nizkim podnóżku, a rozpuszczone włosy opływały ją znowu aż do ziemi i część twarzy jéj zakrywały. Patrząc w ziemię,