Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 55 — 

wysadzoną. Przypomniał on jéj zapewne kolacyą. Zerwała się i z saloniku wybiegła.
Zaledwie zniknęła, Sanicka zwróciła się do pani Izabelli i na ucho prawie szeptać jéj zaczęła:
— Moja ty Izo najdroższa! jak ci po tym twoim wielkim świecie parafianie nasi śmiesznie wyglądać muszą! Ja z nimi żyję ciągle... muszę! a oswoić się dotąd z tém prostactwem i z tą dziką ich poufałością nie mogłam. Żytnicka, ta naprzykład, cóż to za ograniczona i gruba kobieta! Sąsiadujemy z sobą, Aloizy ich lubi, to téż zmusił mię prawie, abyśmy się po imieniu nazywały i tak zaraz wiesza się na szyję...
— Moja Żiulietko — odszepnęła pani Izabella — cóż robić? Pismo Święte mówi: „Błogosławieni ubodzy w duchu!“ Co do mnie, uwielbiam tę prostotę serca, tę szczerotę obyczajów...
— O Izo! dobrze ci tak mówić, kiedyś od téj prostoty serca i téj szczeroty obyczajów zawsze o sto mil oddalona! Tyś szczęśliwa, tobie łatwiéj być świętą...
Gdy dwie panie w sposób ten o gospodyni domu rozmawiały, Żytnicka w jadalnym pokoju stała przed przyjaciółką swoją, patrząc na nią z wyrazem niezwykłego u niéj wcale zmieszania i żalu.
— Moja Drożysiu — wahająco się nieco i nieśmiało mówiła — jakże to z wami będzie?
— Dlaczego i co ma być z nami?
— No przecież... uważasz... jakoś to niezręcznie... nie wypada... będziecie sami mieli subiekcyą... ja myślę, żeby wam Wikcia w sypialnym pokoju do stołu nakryła, tobyście wy tam sobie we dwoje spokojniutko, bez subiekcyi wypili i zjedli... arystokracya taka, widzisz...
Nakoniec Drożycka zrozumiała, o co szło serdecznéj jéj w dniach powszednich przyjaciółce.