postrada najpewniéj jednę z ozdób swoich, która spłonie i rozsypie się w marny proch!...
Siwe, piękne oczy jego migotały wesołością i mgliły się dalekiém jakby, dalekiém marzeniem. Uśmiechy przelatywały mu po ustach, źrenicach i czole, a miały zaraźliwość taką, że Adolfina zaśmiała się tśż z cicha. On w zamian zachmurzył się.
— Jeżeli tak dłużéj potrwa — powtórzył, — znam pewnego szambelana, który zrujnowanym zostanie... Schudnie tak, że będzie zmuszonym sprawiać sobie nowy mundur szambelański, który, nie masz pani wyobrażenia, jak drogo kosztuje...
W téj saméj chwili przechodząc w ton poważny, zaczął:
— Pani! śmieję się z rozpaczą w duszy... bo... gdy się to już stanie, a stać się musi nie prawdaż? stanie się najpewniéj?... czém ja dla pani będę? synowcem? o horror! A pani dla mnie ciotką czy stryjenką? nigdy! Jedyną nadzieją moją jest to, że pozwolisz pani, abym cię nazywał kuzynką. Zresztą niech się dzieje wola nieba! Chciéj pani nie wierzyć ani trochę w bohaterstwo moje. Jestem bohaterskim synowcem dlatego tylko, że oddał-bym z zapałem jedno moje oko, aby módz drugiém widywać cię jak najczęściéj!
Byli u stopni ganku, na którym ukazała się pani Izabella i hrabina Cezarya. Hrabinka zbiegła ze wschodów i wprowadzała na nie Adolfinę, ramieniem ją obejmując.
— Chorowałaś więc naprawdę, moja najpiękniejsza! Cóż znowu? Alboż wieszczki chorują? Jesteś przecie prawdziwą wieszczką, przędącą w paluszkach swych szczęście i cierpienie ludzkie. Przyjechałam tu dlatego, aby cię zapytać: jaka niteczka spłynie dziś z czarodziejskiéj prząśnicy twéj: szczęścia, czy cierpienia? powiedz?
Trzymała ręce jéj w obu dłoniach i patrzała w jéj twarz
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/260
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 252 —