Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  247 — 

jest tak pięknym i że jéj pośród niego tak dobrze jeszcze i miło. Przyszło jéj może na myśl, że była szaloną, gdy przed chwilą uciec chciała od świata do ciemnego pokoju swego. Myślała może jeszcze, że jednak wiele jest na świecie rzeczy pięknych i rozkosznych, których zdobywać nie trzeba ani trudem głowy, ani bólem serca, bo są gotowe... Przychodzić tylko, brać i używać. Używać! Czy istotnie ludzie, czyniący sobie ze słowa tego prawidło życia, mylą się tak bardzo, tak bardzo niegodnymi są naśladowania, jak o tém mniemała dawniéj? Teraz przestała całkiem myśléć. Przymknęła oczy, odpoczywała.
Pani Izabella, umieściwszy się na żelazném krześle tuż obok córki, przypatrywała się jéj dość długo z wyrazem troskliwości, ale także i pewnego zakłopotania. Być może, iż nie wierzyła już teraz, aby przyczyną dziwnego stanu, w jakim Adolfina przebyła dni kilka, było ujrzane w ogrodzie widmo. Być może, iż zanadto znała świat i różne przytrafiające się na nim dopuszczenia Pańskie, aby nie wpaść na domysł, z jednéj stropy przynajmniéj prawdy blizki. Zachodził tu zbieg okoliczności i wypadków, wiele dający do myślenia... Zawsze jednak łagodna i tkliwa, nie uczuwała względem córki cienia gniewu. Co więcéj, mimowiednie może miała dla niéj współczucie. Alboż sama nie doświadczała ran serca i ciosów życia? Z tém wszystkiém musiała, powinna była spełnić swój obowiązek; leżał on i na sumieniu jéj, i na sercu, i na głowie, w któréj snuły się już tysiące najpiękniejszych projektów i marzeń.
— Adolfinko, — ozwała się z cicha i łagodnie, — czy pamiętasz choć trochę to, co mówiłam ci o szambelanie wtedy... tego wieczora...
Adolfina, nie otwierając oczu, jak przez sen odpowiedziała:
— Trochę... coś... szambelan oświadczył się o kogoś. Czy o mamę?