Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  220 — 

lekko głowę w stronę świecącéj w cieniu iskry, — ja także polubił bardzo pana Eugeniusza. Ale trzeba było-by coś zrobić... coś postanowić; pan Eugeniusz u was tu młodość traci, niepotrzebnie trzymacie go przy sobie. Mógłby karyerę zrobić, funduszu dobić się... ot tak, jak ja... pchuuu!
— Trzymamy! mój Ignasiu, alboż my tu jego trzymamy?
— Nie trzymamy wcale, — stanowczo dodał Żytnicki.
— No to czegoż on tu siedzi, tak z założonemi rękoma? — zawołał Kołowicz. — Młody, zdrowy, głowę na karku ma... na służbę-by poszedł, daleko gdzie wyjechał... na szerokim świecie ludzie z głową potrzebni...
Tu Eugeniusz powstał, niedopalony papieros w kąt saloniku rzucił, przy stole, znajdującym się przed kanapą, stanął...
— Uważam, — zaczął, — że obraliście mię dziś państwo za przedmiot rozmowy swojéj. Nadzwyczaj wdzięcznym się czuję, ale przed panem generałem usprawiedliwić się muszę. Nie z własnéj woli przebywam i marnuję się w tym kącie...
— To i dlaczego? dlaczegóż? dlaczegóż? — zabrzmiały jednogłośnie pytania.
— Dlatego, że nie widzę przed sobą żadnéj drogi... dla mnie odpowiedniéj.
— Otóż-to, — krzyknęła Żytnicka, — dla niego wszystkie drogi nie odpowiednie... on jaśnie wielmożny, kamerherr, hrabia... jemu chyba królem trzeba być.
— At! — rzucił ręką Żytnicki, — on ani jaśnie wielmożny, ani pan z panów, ani książę, tylko hultaj... pracować nie lubił nigdy... pieczonych gołąbków chce się...
Eugeniusz zarumieniony odpowiedziéć chciał, ale nie dopuściła go do słowa Żytnicka; z gniewem wielkim na męża wpadła, wołając, że kłamie i Gienia przed bratem ogaduje.
— Ogaduj, ogaduj! — wołała, — zrażaj do niego brata; niech brat nic dla niego nie zrobi! Niech dziecko zmarnuje się... z twojéj łaski!