Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  137 — 

sobą coś, co mu było pożądaném, a czego doścignięcia pewnym nie był. W dniach tych, z za dostojnego spokoju jego wybuchały błyskawice namiętności. Raz, pani Izabella spostrzegła, że, przy rozmowie z nią, wzrok jego biegł wciąż za okno i ścigał przechadzającą się przed oknami domu młodą parę. W głowie pani Izabelli powstała myśl piorunna, że może ma on to za złe, iż córka jéj tak często i poufale przebywa z człowiekiem... takim, jak Eugeniusz Skiba. Śpiesznie objaśniła szambelana, że Adolfina i Eugeniusz znają się od dzieciństwa, że córka jéj ma głęboko wszczepione w sercu zasady miłości bliźniego, które nie pozwalają jéj pogardzać nikim, że przez wzgląd na zasługi Żytnickiego, przyjmować Eugeniusza muszą, chociaż obie uczuwać mogą dla niego tylko litość głęboką, bo podobno, jest on socyalistą.
— Pewną jestem, że Adolfina postanowiła nawrócić go... ona tak marzy zawsze o dobrych uczynkach i tak pragnie zbawienia wszystkich!
Nadaremne usiłowania! Czoło szambelana, tak pogodne zwykle, pozostało chmurném, a usta jego przybrały wyraz gorzki, prawie gniewny. Ktoś uważniejszy od pani Izabelli spostrzegłby pewnie, że gdy mówiła ona o nawracaniu socyalisty tego przez Adolfinę, z oczu jego strzeliła ku niéj błyskawica gniewu i szyderstwa. Ona jednak, przez zwykłą żywość swą, tego nie dostrzegła, i tylko zdziwiła się bardzo, gdy szambelan wstał i zaproponował jéj przechadzkę po ogrodzie. Tak im przecie dobrze było w zacisznym, przyciemnionym budoarze! W ogrodzie tak się jakoś dziwnie stało, że pani Izabella znalazła się w konieczności rozmawiania z Eugeniuszem, a szambelan przechadzać się zaczął z córką jéj po żwirowanéj drodze, z obu stron osadzonéj kwitnącemi astrami. Jakże dobrym był szambelan! Z żywością młodzieńczą poskoczył ku najpiękniejszéj astrze, którą ukazywała mu Adolfina, zerwał ją i jéj podał. Doprawdy zasługiwanie na wzglę-