wóz swój zatrzymał i białym obłokiem osłonięty — słuchał. Wszystko, co dokoła oddychało, rosło, płynęło, przestało oddychać, rosnąć, płynąć, aby słuchać jej śpiewu, a przecież najchciwiej słuchał go krążący dokoła wiatr i ona również najtęskniej, najgłębiej, najsrebrniej śpiewała, ilekroć na licu swem pobladłem i stopach poranionych uczuła jego westchnienie.
Aż stała się rzecz dziwna, nie dziwna jednak, skoro ją sprawił dobry i w pieśni rozkochany Apollo! Śpiewna śpiewając, poczęła maleć, rozwiewać się, niknąć, aż rozwiała się, zniknęła… Rozwiała się w dźwięki, w mirjady dźwięków, które pochwycił wiatr i na niewidzialnych skrzydłach swych uniósł w dalekie światy…
Tak Zefir, przez złą boginię w najlotniejszy z żywiołów zmieniony, odnalazł w przestworzu Śpiewną, którą Apollo rozwiał w muzykę.
Odtąd, ilekroć na ziemi, bądź z fletni czy lutni, bądź z piersi człowieczej wypłynie ton muzyczny, porywa go lekki wiatr, niesie po świecie, tuli, pieści, aż łkającą w nim tęsknotę w oddali samotnej pocałunkami uciszy.
Gdy ton muzyczny, przez wiatr porwany, milknie w oddali, to królewicz Zefir całuje pasterkę Śpiewną i miłość — siłą zaklętych w niej czarów — zwycięża przemoc.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/49
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —