Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 29 —

kami i nieco podniesionem czołem, nad którem dzwoniły pampile bolera. Matka zwolna przyciągnęła ją ku sobie i delikatnie, ale czule ją ucałowawszy, zlekka ku wyjściu z altany popchnęła. Odeszła i powoli, prosto przechadzała się po drodze, wysadzanej kwitnącemi różami dopóty, dopóki widok motyla, z krzaku róży ulatującego, znowu żywiej nie oderwał od ziemi nóżek jej ubranych w pantofelki tego samego koloru, jakiego były jej ramiona otwarte na zębach.
Matka jej, w tej samej chwili, odpowiadała na zapytanie przyjaciółek.
— Muzyki i śpiewu nie zaniedbuję, o, nie! Szczególniej śpiewu. Władysław przepada za moim śpiewem. Wiecie, jaki on meloman. Wielki też wpływ głos mój na niego wywiera. Nie mówiłam wam jeszcze o tem, że gdyby nie ten wpływ, nie byłabym tego lata zagranicą.
— Doprawdy? czy być może? śpiew twój i podróż zagranicę… jakiż związek?
— No, to już powiem wam… tylko pod sekretem… Tak było: Władysław przez ostatnie lata zawzięcie gospodarował, nie widywaliśmy nikogo. Tak pragnęłam pojechać gdziekolwiek, rozrwać się, zabawić… tak pragnęłam, że poprostu chorą czułam się z nudy i tęsknoty. Zaczęłam prosić Władzia, aby mię gdzie powiózł… nie na długo, na parę miesięcy do Włoch, czy do wód jakich… A on odrazu: nie można i nie można. Mówił, że gospodarstwa opuszczać nie może, że długi spłacać trzeba, że czasy ciężkie, że obowiązek nasz teraz… Mniejsza o to zresztą, co i jak, ale za nic nie chciał. Całował mię w ręce, przepraszał, tłumaczył, ale