Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 231 —

pastuszki najmniejsze i starcy najzgrzybialsi, słyszały żniwiarki z czołami najobfitszym potem oblanemi i gwarzyły o niej wśród żniw i potu, gdyż ta rzecz niesłychana i niesłychanie straszna przyjść miała właśnie zaraz po żniwach. Więc pocóż żniwa, poco trud, poco nadzieja, skoro tak wkrótce słońce zgaśnie, ziemia stanie w ciemnościach i nastąpi skończenie świata? Każda zapowiedź zaćmienia słońca jest dla ludu nadniemeńskiego zapowiedzią skończenia świata. Kościoły napełniają się modlitwami i płaczem, robotom polnym grozi ustanie. Potem wpływy i wyjaśnienia różne koją nieco trwogę, która jednak tylko na dno dusz spływa i tam żyć nie przestaje, przyczajona, sycona krążącemi baśniami o zagrażających słońcu pożarciem, lub rozbiciem, niebieskich smokach, kometach…
Miało to nastąpić zrana, niewiele po wschodzie słońca. Niebo zrazu pochmurne wyjaśniło się pod oczyszczającym je biczem wiatru; z za chmur, błąkających się po horyzoncie, złota kula słoneczna wytoczyła się na błękit gorący, gdzie niegdzie poplamiony smugami szarych obłoków.
Żadne złe przeczucie nie malowało się na złotej twarzy słońca; była ona owszem jasna, pogodna, spokojna i szło od niej z łagodnym blaskiem miłe nieupalne ciepło. Trawy i drzewa, niezupełnie z porannej rosy oschłe, świeciły rozsypanymi brylantami; wiatr niesilny szemrał w drzewach i szumiał od niego las; Niemen w głębokiej kotlinie płynął błękitnie, tu i ówdzie odbijając szare smugi obłoków, albo na migotliwe iskry rozkruszając w falach promienie słoneczne. Zdaleka na