Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 229 —

dzinnego połowu wynosi dla jednego łowcy kilka pudów stworzonek, z których każde waży tyle co szpilka. Powracają przed północą łowcy, z worami na plecach tak ciężkimi, że uginają się pod nimi pleczyste ich ciała. I sąż to ciała człowiecze, czy raczej jakichś istot bajecznych? Bo dwunożne, ciężkie, grube, grubo odziane postacie od włosów do stóp obrosłe są miljardami drobnych skrzydeł. Aż prawie nie widać włosów i odzieży, tak obsiadły je i przytwierdziły się do nich roje białych, krepowych skrzydełek, z których jedne już nieżywe sterczą w nieruchomości sztywnej, a inne drgają jeszcze ostatkiem bolesnego konania.
Jacica obficie leci. Na stojących u brzegu łodziach i czółnach ludzie zapalają złożone tam już wprzódy stosy drzewek i chróstów. Odbijają od brzegu, wypływają na rzekę i wkrótce środkiem jej sunąć zaczyna, w niewielkiem oddaleniu wzajemnem, szereg płomiennych punktów.
Las nadbrzeżny, znowu do ogromnego sarkofagu podobny, stoi w nieruchomości kamiennej, odbija się w rzece i szlak jej do połowy czyni zupełnie czarnym; w drugiej połowie obleczonej pobłyskami zmutowanej stali, gdzie niegdzie drgają złote odbicia gwiazd. Po stalowym szlaku, nad drgającemi odbiciami gwiazd, płynie szereg płomieni, spowity w białą, ruchomą mgłę. Nad każdym z punktów ognistych widać tę mgłę do wysokości dość znacznej, na której znika i przestrzenie dzielące te punkty, nie mają jej, puste są i ciemne.
Ludzie, siedzący na ciemnych, małych, zwolna posuwających się statkach, nabierają od ognia postaci