Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 104 —

mie z wodą, przeczytawszy, pożałują trochę takich, jak on, małych stworzeń i wraz z szydełkiem, bawełną i wszystkiem, co do minjardis potrzebne, usiądą w jakim pokoju oficyny, albo na jakim kawałku murawy, gdzie otoczy je gromadka takich małych stworzeń, którym one dadzą trochę najprostszych zabawek, a czasem z niemi pogwarzą, a czasem tam na elementarzu itd. itd.
Gdyby się zaś bardzo tem wszystkiem zmęczyły, albo gdyby nadjechali goście (wypadek ważny i który uwzględniać należy z powodu dobrodziejstw cywilizacyjnych i innych, jakiemi nas obdarza życie dzisiejsze towarzyskie) wyręczyćby je mogła jakaś starsza białogłowa do wyższych czy niższych sfer należąca, którą przynajmniej w jednym egzemplarzu, a najczęściej w wielu posiada każdy niemal dwór, czy dworek wiejski. Byłoby to coś w rodzaju ochronek, instytucyj zresztą wielce niekosztownych, bo ani meblowania apartamentów, ani sprowadzanych zdaleka mistrzów, ani kunsztownych pedagogicznych wymysłów nie potrzebujących. Możnaby w ten sposób nawet minjardisy, z drobnemi zaledwie przeszkodami robiąc, zapobiegać błędom, popełnianym względem tych małych stworzeń przez leniwe i wietrzne ich matki.
To miałam na myśli, opisując historyjkę Tadeusza, który utopił się w jamie z wodą, jego matkę, pielącą ogród warzywny i panienki, siedzące z robótkami na cienistym ganku. O tem samem pomyślałam na widok chłopca, który jak piłka ze źrebaka spadł i leżał na trawie z kropelkami krwi, ciekącemi z pod lnianej czuprynki. Byłabym też i dalsze losy tego chwalebnego jeźdźca opisała,