Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 102 —

mianych policzków na tle zieleni, po której igrało słońce i głuchej ciszy pola z jednej, a wsi z drugiej strony czyniło go przedziwnie zabawnym i pociągającym.
Wtem pies jakiś, najpoczciwszy zapewne kundel, duży, kudłaty, w białe i czarne plamy, spostrzegłszy za płotem obcych, niewiedzieć skąd wyskoczył, przez sad wiśniowy wielkimi susami i z ogromnem szczekaniem sadzić zaczął i sadził wprost na osoby, idące za płotem i na źrebaka, skubiącego trawę. Stała się wtedy rzecz bardzo prosta i prawie konieczna. Źrebak zląkł się, podskoczył, chłopca, jak piłkę, z grzbietu swego zrzucił i prawie w mgnieniu oka na drugim końcu sadu się znalazł. Musiał go jednak w przestrachu i pośpiechu kopytem potrącić, bo… obraz zmienił się zupełnie. Tak przed chwilą dumne i szczęśliwe dziecko leżało na trawie, równie wprawdzie nieruchome, jak i pierwej, ale nieruchomość ta wcale inną była od tamtej, a z pod lnianej jego czuprynki wypływał i na trawę powolutku ściekał wąziutki strumyk krwi. Nad leżącym zaś stał kundel w białe i czarne plamy, ogon spuścił i niespokojnie go obwąchiwał. Sprawcą wypadku będąc, tak przeraził się nim jednak, czy zmartwił, że o obcych ludziach i szczekaniu na nich zapomniał.
Obcy ludzie zaś daremnie do chaty, u końca sadu stojącej dopadli, o ratunek wołając. Chata była zamknięta i druga także, i trzecia… Tylko jakaś dziewczynka siedmioletnia może, która, na przyźbie przykucnąwszy, w cieple słońca dumała, słysząc wołania, zerwała się, ciemne ręce na fartuszku splotła i piwne