Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   68   —

Uczesz mię tak jak dawniej, dawniej... wtedy, kiedy byłam...
Ukryła twarz w batystowej chustce, i zapominając o obecności sługi, zapominając już o wszystkiem, zawołała ze łkaniem: — Wtedy, kiedy byłam jego narzeczoną!
Gdy się to działo w saloniku Ewy, w jednym z pokojów położonych na wyższem piętrze, przy oknie wychodzącem na obszerne podwórze, siedziała Krystyna. Siedziała przy oknie, ale nie patrzyła ani na podwórze, ani na szeroką drogę, która zaczynając się u stóp murowanej, żelazem okratowanej bramy, biegła już dalej w świat, to zapadając w dolinę i niknąc, to ukazując się znowu na wysokiem wzgórzu, to krętemi zawrotami obiegając wąwozy i rozpadliny, utworzone gwałtownemi zwrotami i wylewami krzyżujących się we wsze strony rzek i strumieni. Z obu stron drogi, włoskie topole i rosochate wierzby zwieszały gałęzie okryte brylantowym szronem; jezioro połyskiwało w oddali wielką szybą lodową; ukryte w dolinach wioski, rzucały pod rozpogodzone niebo grube, kędzierzawe kity czarnego lub zlekka osrebrzonego dymu. Piękny i obszerny widok ten nie zwracał w tej chwili na siebie uwagi Krystyny; trzymała ona w ręku wielki arkusz dziennika, którego szpalty przebiegała oczami pełnemi zajęcia i niecierpliwej nawet ciekawości. Byłto dziennik krajowy,