Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   54   —

przebiegał w myśli całe dzieje wspólnego z nią życia. Mogłoż zresztą życie to nazwać się wspólnem? skoro ani przez dzień jeden nie dzielili oni ze sobą tego, co stanowiło najgłębszą treść ich istot? On ufny z natury, oczarowany zewnętrznemi jej powabami, rozkochany nietylko może w niej, ale w idei wdzięku, słodyczy, tkliwości niewieściej, których ona wydawała się mu żyjącem wcieleniem, łudził się chwilę i nie dostrzegał, że w sercu kobiety żyło coś, co ona ukryć przed nim usiłowała; żyły jakieś żale, wyrzuty, wstydy, — cała słowem przeszłość stargana własną jej ręką, i teraźniejszość przez nią samą zamieniona w jedno kłamstwo. Uczony marzyciel nie dostrzegł zrazu tej twardej obok niego istniejącej rzeczywistości; jedno słowo Ewy, jeden jej uśmiech starczył mu za najuroczystszą przysięgę i najpewniejszą rękojmię wzajemnej jej miłości. Ale serce jego, pomimo właściwej mu naiwnej wiary, zbyt było nawykłem do odczuwania serc innych; umysł, pomimo częstych roztargnień i zapatrywań się w odległe światy, zbyt bystro umiał patrzeć, gdy raz zwrócił się ku otaczającym przedmiotom, aby złudzenie to długo trwać mogło. Dostrzegł wszystko, zrozumiał że oszukanym został.
On, oszukanym! On, dla którego prawda była klejnotem, poszukiwanym w labiryntach wiedzy i to-