Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/577

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   571   —

telne, jak silną była wola człowieka, który piekło okropnych uczuć potrafił zamknąć pod kamiennie nieruchomą powłoką, i mocą wszechwładnego przyzwyczajenia całego swego życia, urabiał swą zewnętrzność tak, jaką ją mieć chciał.
Po chwili, były sekretarz byłego dyplomaty i publicysty wracał do swego mieszkania, zdziwiony wszystkiem co widział i słyszał, lecz więcej jeszcze zmartwiony utratą dogodnej i wielce obiecującej na przyszłość posady, równie jak koniecznością rozstania się z człowiekiem, którego towarzystwo lubił i umysł podziwiał, chociaż charakteru i istotnej głębi myśli zrozumieć w zupełności nie mógł nigdy.
W kilka minut potem opuścił hotel Dembieliński, i ulicami zamglonemi drobnym deszczem powiększającym zmrok, który zapadać już zaczynał, skierował się ku miejskiemu rynkowi zwanemu drewnianym, przy którym znajdowało się owo miejsce, gdzie według sentencjonalnych słów hotelowego rządcy, niegdyś popełnioną została zbrodnia, a teraz wyroki swe głosiła sprawiedliwość.
W jednej z sal obszernej kamienicy, przy długim stole siedziało siedmiu ludzi, z których jeden był prezesem, inni członkami komisji przybyłej ze stolicy dla ostatecznego wyśledzenia szczegółów sprawy, oddawna zapomnianej i zaniedbanej dla braku wskazówek, dziś odnowionej, bardzo głośnej i równie publiczność jak i sfery urzędowe wielce zajmu-