Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/567

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   561   —

gnięciem naprzód grubej szyi, i najpiękniejszym uśmiechem, jaki tylko mógł gościć na tłustych wargach.
— Chciałem pana zapytać — zwolna i głosem dźwięczącym zimno zaczął Dembieliński, — czy słyszałeś cokolwiek o sprawie owej kradzieży pieniędzy bankowych, popełnionej przed dziesięcioma laty w imieniu hrabiego Horskiego?
Rządca nie ośmielając się przerwać mu mowy od początku pytania, kiwał już głową w sposób potwierdzający, a zarazem zgrozę i obrzydzenie wyrażający.
— Któż o niej nie słyszał jaśnie wielmożny panie! — zawołał składając ręce, skoro tyko gość przestał mówić. — Wiem, wiem wszystko! Czy pan rozkaże opowiedzieć sobie tę historję? Teraz wszyscy o niej wiedzą de-ta-licz-nie, bo trzech z bandy już schwytano.
— Wiem o tem — zimno jak wprzódy przerwał Dembieliński.
Ale rządca wpadł w zapał i nie pozwolił przerwać sobie odrazu.
— To dopiero jaśnie wielmożny panie były złodzieje, łotry, łajdaki!
— Wiem i o tem — przerwał znowu Dembieliński, ale tym razem nieokreślony uśmiech przewinął mu się po ustach, i fałda leżąca pomiędzy brwiami stała