Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/564

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   558   —

przed siebie wstępując zwolna po wschodach budowy, do której wszedł jednak z piersią rozdartą, z głową nurtowaną zamysłami o tyle dziwnemi, o ile strasznemi dla wszystkich prócz niego, który miał je spełnić.
Wszedł do wykwintnie urządzonych pokojów, wprowadzony przez kłaniającą mu się i nadskakującą służbę; powiódł zwolna wzrokiem dokoła po ścianach, sprzętach, źwierciadłach i nieokreślony uśmiech przewinął się na mgnienie oka po bladych jego ustach. Byłyto te same pokoje, w których gościł przed laty dziesięcioma; poznał wszystkie szczegóły miejsca, które było świadkiem ówczesnych targań się jego ducha, ówczesnych rojeń, żądz, ambicij, pokus, wahań się, walk i ówczesnego nakoniec nizkiego, głębokiego upadku. Jakież szyderstwo, a zarazem jaka mądrość trafu przywiodła go w to miejsce, w którem z przerażającą dokładnością przypomnieć sobie musiał wszystko, co niegdyś przebył i uczynił, — przypomnieć to teraz właśnie, kiedy zaciążyło nad nim najsrożej brzemię niepowrotnej przeszłości, kiedy moralna istota jego odbiegła na przeciwny biegun temu, na jakim znajdowała się wówczas?
Usiadł i powiódł dłonią po czole, na którem pomiędzy zsuniętemi brwiami, rysowała się bruzda jedyna ale głęboka. Sługa hotelowy stał w progu oczekując jego rozkazów, chcąc ofiarować usługi