Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/475

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   469   —

jego posiadał nawet pewną moc przekonania, a zaczerwieniona od trunku twarz wydawała się mniej czerwoną.
Ale Rozumna podniosła wysoko głowę, którą była spuściła w czasie przemowy siostry, i głośno, z wielką powagą wyrzekła. — Być może, iż Dowcipna powiedziała prawdę; ale to pewna, że omyliła się mocno, jeżeli myślała że potrafię dłużej słuchać z cierpliwością jej impertynencij. Nie jestem głupią gęsią, i nie potrzebuję wcale aby mi przypominano o deszczu przeciekającym przez dach mego domu, i o moich zdychających z głodu krowach i koniach; a na dowód tego że taką nie jestem, i że tego nie potrzebuję, odjadę natychmiast, i noga moja nigdy więcej nie postanie w tym domu...
Ze wszystkich więc gorzkich, boleśnych, a tak okropne prawdy mieszczących w sobie słów, powszednia ta, ograniczona, samolubna kobieta usłyszała te tylko, które jak się jej zdawało, uchybiać mogły własnej godności jej i powadze. Matka rodziny siedząca dotąd nieruchomo jakby spiorunowana przemową córki, ocknęła się z osłupienia, załamała kościste swe ręce, i zawołała.
— Na miłość Boską! jeżeli byłam tak chciwą jak powiadacie, i tak wiele od wszystkich brałam pieniędzy, gdzież one są teraz te pieniądze, gdzie one są? O, gdybym je teraz miała... czegóżbym więcej żądać mogła!