Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   431   —

tnistej ulicy, przed bramą domu „nad kałużą.“ Stanął i spojrzał w górę. Dzień był pogodny, lubo dosyć jeszcze zimny; z błękitnych wiosennych obłoków promień słońca spłynął na wązką uliczkę, zamigotał w brudnych falach rozlewającej się po środku kałuży, i przemknął po bardzo bladej, w górę podniesionej twarzy człowieka stojącego u bramy starego domostwa. Na wązkich, zwiędłych ustach Suszyca leżał nawpół gorzki, nawpół drwiący uśmiech i sprzeczał się z wyrazem oczu, które patrząc w niebo zapłonęły ogniem niezmiernej żałości, niemego jakby, lecz namiętnego błagania. Nagle zmienił kierunek wejrzenia i spojrzał za siebie. Obudziły go z zamyślenia pospieszne lecz niepewne kroki, postępujące w takt nierówno uderzającej po bruku laseczki.
Z bramy starego domostwa wyszedł mężczyzna, mogący mieć lat trzydzieści dwa lub trzy, ubrany z pewną młodzieńczością, która przykro sprzeczała się z ładną widać niegdyś, lecz przedwcześnie postarzałą jego twarzą, i z widoczną pretensją do elegancji, z pod której jednak przeglądało to zaniedbanie i ten nieład, jakie nieodstępnie towarzyszą życiu nieporządnie prowadzonemu, w złych i nieuczciwych nałogach pogrążonemu. Złe te nałogi wyraźnem piętnem odznaczyły także powierzchowność tego młodego i starego, przystojnego i brzydkiego zarazem mężczyzny. Można w nim