Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   309   —

bo pewne, że nie doświadczy zawodu. W jednej z chwil takich, oczy Krystyny zajaśniały zdwojonym blaskiem, uśmiechnęła się, i skinęła ku drzwiom głową. Do sali wszedł Dembieliński. W witającym go uśmiechu dziewczyny malowała się szczera radość, z blasku ciemnych jej oczów odgadnąć, wyczytać można było wiele, bo nie ukrywały one nic; gorące były jak młode serce, a przezroczyste jak niewinność. Ale i twarz wchodzącego mężczyzny uległa od wczoraj znacznej przemianie; zdawało się że bladość będąca naturalną jej cechą, gorętszy przybrała koloryt, czoło byłe gładsze i świeższe, oczy szczersze i jaśniejszem światłem rozpromienione. W uśmiechu tylko, z jakim zbliżył się do pięknej kuzynki, tkwiły ostatki jakichś dumań, a dłoń którą podał jej na powitanie, po raz pierwszy odkąd go znała, była gorącą.
— Pracujesz kuzynko — rzekł siadając tak, że mógł prosto w twarz jej patrzeć; najczęściej zresztą znajduję cię przy pracy.
— Będę cię nawet prosiła kuzynie, abyś nie gniewał się, że ją przy tobie dokończę.
— Czyń tak jakby mię tu nie było — odparł mężczyzna, i roztworzył jeden z licznych albumów, któremi stół był napełniony. Daremnie jednak palce jego przewracały kartkę po kartce, odkrywając pyszne staloryty i towarzyszące im teksty; myśl jego nie mogła snać w tej chwili przylgnąć do mar-