Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   216   —

parę kroków w kierunku komina, stanął i wyprostował się nagle, jak człowiek uderzony niespodziewanym widokiem... Sylwester zbliżył się szybko.
— Ojciec mojej żony, Erazm Suszyc, — rzekł, — pan Anatol Dembieliński.
Dwaj przedstawieni w ten sposób sobie ludzie patrzyli na siebie przez parę sekund, i milczeli. Dembieliński pierwszy postąpił naprzód parę kroków, i wyciągając rękę ku przybyłemu rzekł.
— O! ja mam przyjemność znać od dawna pana Suszyca.
Gdy postępował naprzód, krok jego był równym i niedbałym nieco jak zwykle, głos miał brzmienie czyste i pewne, na ustach spoczywał uśmiech obojętnej grzeczności. Suszyc końcem palców dotknął podanej mu ręki.
— Tak, tak — wymówił, — miałem zaszczyt służyć ojcu pańskiemu jako prawnik, wtedy jeszcze gdyś pan był dorastającym zaledwie młodzieńcem. A gdyby i nie to nawet, — dodał z lekkim uśmiechem, — któż teraz pana nie zna choćby zdaleka? Wszyscy o panu wiedzą i słyszą....
Mówiąc tak, umieszczał przyniesioną strzelbę pomiędzy ścianą a kominem, ale przez kilka sekund nie mógł jakoś ustawić jej w należytej pozycji. Gdyby Salunia zbliżyła się teraz do ojca, mogłaby dojrzeć że ręce jego drżały trochę, a twarz zwrócona ku ścianie oblekła się nieujętym jakimś lecz