Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu zaporę, która nagle rozpostarła się pomiędzy niemi.
— Czy pamiętasz Ewo, jak gdyś czuwała nad twą chorą matką, a ja na mocy pokrewieństwa które wiązało mię z twym mężem, mogłem przez długie dnie przebywać w twym domu i patrzeć na ciebie ciągle, — czy pamiętasz jak wówczas zwyciężony tym łagodnym wdziękiem, i tą pełną starań anielską dobrocią, z jakiemi czuwałaś nad łożem chorej, nie mogłem dłużej powstrzymać uniesień serca, które rwało się ku tobie, i tu, w tym samym pokoju, pochwyciwszy twą rękę powiedziałem ci, powiedziałem ci po raz pierwszy, że... kocham cię... Wtedy tyś stanęła jak wryta, strumień krwi napłynął do twarzy twej wybladłej śród nocy bezsennie nad umierającą spędzanych, ręka twoja płonęła w mojej dłoni, oczy jaśniały blaskami, jakie tryskają z serca, które się budzi — ale nieodpowiedziałaś nic, tylko wyciągnąłaś rękę ku drzwiom na wpół otwartym, i milczącym gestem wskazałaś mi widniejącą przez nie, białemi włosami okrytą, głowę twojego męża... Jam cię zrozumiał Ewo, zrozumiałem, że pragnęłaś pozostać czystą i niepokalaną fałszem przed człowiekiem, z którym żyłaś... Byłem jeszcze bardzo młody, ale życie w stolicy, ścieranie się z ludzi tysiącem, i jakich ludzi, napoczęło już mą świeżość młodzieńczą... Wiele już wtedy postradałem wiar, które nigdy