Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/549

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem nadzieję, że po otrzymaniu sukcesji wolny już będę od widoku łez i słuchania narzekań! I czegóż płakałaś? czy ci się chce nowej jakiej sukni? albo może która z siostr piękniej dziś uczesała się od ciebie?
Pytanie te Suszyc zadawał tonem suchym, na ustach jego zawisł znowu obojętny uśmiech, ale wyraz oczu jego nie zgadzał się z dźwiękami głosu ani z zarysem, w jaki układały się wązkie, drwiące jego wargi. Źrenice jego utkwione w twarz córki, migotały iskrami które gościły w nich rzadko, i z dziwną przenikliwością zapuszczały się w te wielkie szare oczy, podnoszące się ku niemu z wyrazem żalu i nieśmiałej miłości.
— No, i czegóż chcesz, nakoniec? — powtórzył raz jeszcze; zarazem ręka jego jakby niezależną odeń mocą kierowana, wyciągnęła się i ujęła drobną, wiszącą pomiędzy falami sukni dłoń młodej dziewczyny. Na twarzy Pięknej ukazało się radośne zdziwienie, porazto pierwszy otrzymywała ona od ojca pieszczotę, jeśli jeszcze ten gest mało znaczący można było nazwać pieszczotą. Nie wydała się jednak ani ze zdziwieniem ani z radością; snać w głowie jej leżał głęboki jakiś zamysł, który koniecznie wyrazić ojcu postanowiła.
— Mój Ojcze, — zaczęła mówić pewnym choć trochę zniżonym głosem; — nie potrzebuję wcale nowej sukni, bo mam ich dosyć, zawiele może... ani też