Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/482

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie sztyletu w serce, ale otrząsłby przyszłość swą z miljona kolców, które ją dosięgnąć miały. Przed wyobraźnią Ewy, wtedy gdy odszedłszy od boku hrabiego usiadła przed fortepjanem i grać zaczęła, stanął nie on wcale, jej narzeczony i przyszły małżonek, ale ktoś inny ze stokroć piękniejszą niż była jego zewnętrznością, z twarzą dumną i surową lubo namiętną i rozgorzałą, z czarnemi źrenicami, na których dnie paliły się tajone wulkany, z postacią kroczącą przez świat wyniośle... ktoś, kto był kiedyś radością dni i marzeniem nocy tej kobiety, kogo pożegnała, a o kim zapomnieć nie mogła. Gdy hrabia mówił Ewie o tem, jak wzmacniać będzie jej fizyczne i moralne siły, jak ją powiedzie ku pracy, nauce i znajomości tych zrodzonych z nich a nie znanych jej uśmiechów i promieni życia, trwoga jakaś nieokreślona ścisnęła serce tej kobiety. Uczuła się dziecięco słabą i śmiertelnie smutną... Światy wskazywane jej przez hrabiego, nie miały dla niej żadnej ponęty. Nagle, po wielkim bolu jaki ugodził w jej serce, przypomniała sobie że kiedyś, niedawno jeszcze, kochała bardzo. Grała długo, i szklistemi oczami patrząc przed siebie, rzucała w przestrzeń pytanie: czy nigdy nie zapomnę o nim? A z klawiszów wybiegały dziwne jakieś tony, i odpowiadały: nigdy, nigdy! Przypomniała sobie chwilę, w której rozpłakana jak dziecko, stała z czołem opartem o mar-