Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

które sfałdowało się nagle. Po chwili podniósł głowę i odpowiedział:
— Panie hrabio! ja się tam nie znam na tych wszystkich iskrach i miłościach, o jakich pan mówisz. Rodzice moi nie posiadali wcale tych iskier i miłości. Ojciec mój był pijakiem, który bił mię od rana do nocy, a matka idjotką nie wiedzącą o swojem własnem imieniu. Nie wiem już jakim sposobem dostałem się do szkoły, w której nauczyciele mię łajali, bom był hultaj, a koledzy wyśmiewali nazywając mię mrukiem. Potem... ale co tu mówić długo... powiem tylko panu hrabiemu kilka wyrazów: niewiem wcale czy jest we mnie jaka iskra, a prawdopodobnie niema żadnej, oprócz tej, która sprawia że mam ustawiczne pragnienie. To pewna, że gdydby mię ta dziewczyna nic a nic nie obchodziła, tobym ją rzucił na drodze jak dziurawą sakiewkę, i anibym się za nią obejrzał. Skoro zaś przyszedłem do pana hrabiego prosić dla niej o opiekę i zapewnienie jej losu, to widać żem już tam coś poczuł. Co? nieobchodzi mię to wcale; dość że wolałbym aby ona była pod opieką pańską, niż żeby się miała tarzać po drogach i ulicach.
Hrabia słuchał uważnie: — Biedna naturo ludzka! rzekł zcicha do siebie — z jak wzniosłych wysokości w niezgłębione spadasz otchłanie! A jednak czarna jak przepaść, migocesz zawsze choćby najdrobniejszym promykiem światłości!