Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powitanie czekać kazała. Lecz nagle ręka Anatola w dół opadła, a cała postać wyprostowała się jakby pod wpływem zdumienia czy obrazy. Poczuł, że palce pięknej kobiety zlekka tylko i zimno dotknęły jego dłoni; oddała mu ukłon ceremonjalny, i zefirowym swym głosem wymówiła:
— Bonjour monsieur!
Poczem niedbale i miękko opuściła się na aksamitne poduszki sofy, i powolnym, zaokrągloną linję kreślącym gestem, wskazała gościowi swemu poblizki fotel.
Nastąpiła dość długa chwila milczenia. Ewa oparła głowę na dłoni i patrzyła w ziemię ze zmieszaniem, które jak złe sumienie, opuścić jej nie chciało; Anatol stał o kilka kroków od niej w nieruchomej postawie. Boleść wyryła mu znów na czole głęboką fałdę, poczucie upokorzenia nizko pochyliło mu głowę.
— Pani! — wymówił po chwili głosem, który z trudnością wydobywał się z jego piersi, a dźwięczał nawpół namiętnym bólem, nawpół srodze zranioną dumą; — pani! powitanie takie jest dla mnie zupełnie, zupełnie niespodzianem! Sądziłem... spodziewałem się, że rozkaz twój dzisiejszy, abym kilka godzin czekał na widzenie się z tobą, był jednym z tych kaprysów kobiecych, które rodzą się z nicości i kończą się niczem... Teraz niewiem co mam myśleć, czego spodziewać się...