Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kazimierza, — wiesz co, myślę, że nie potrafię być nigdy dobrym pomocnikiem regestratora. Żeby tak dawniej!.. to może... ale teraz... teraz kochany chłopcze maszyna zardzewiała... i chyba już nie potrafię... nie doprawdy! chyba już nie potrafię...
Mówiąc to pięćdziesięcioletni kancelista pochylał głowę na piersi z wyrazem smutku i zniechęcenia, a biedne omglone jego źrenice niespokojnie biegały po spracowanych, czerwonemi skazami porzniętych białkach.
Kazimierz pocieszał jak mógł przyszłego teścia. — Ależ proszę się tak nie martwić i nie niepokoić, — mówił, — wszystko będzie dobrze... nabierzesz pan powoli wprawy i znajomości rzeczy... Wszakże nie od razu Kraków zbudowany...
Mówiąc tak młody człowiek uśmiechał się mimowoli, a piękne pogodne oczy jego z serdeczną życzliwością spoglądające na skłopotaną twarz ojca Monilki, zdradzały niewypowiedzianą ochotę do śmiechu. Wiedział bowiem jak dalece robota przywiązana do urzędu pomocnika regestratora, daleką była od wielkiego dzieła zbudowania miasta Krakowa, i jak prostem, przystępnem i niezawikłanem było to zadanie, z którego wywiązywać się miał p. Walery. Ale dla ojca Monilki, słowa Kazimierza były balsamem kojącym wyrzuty sumie-