Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lery wymówił swe wyrazy, płomyk białego światła wytrysnął z lampy, i oświecił pochyloną nad nim twarz dziewczęcia różową od wzruszenia, ze łzą szczęścia wiszącą na rzęsie. Jednocześnie p. Walery z nadzwyczajnie uroczystą postawą i miną wyciągnął rękę do Kazimierza.
— Mam honor witać mego naczelnika! — wymówił.
Kazimierz patrzył na niego ze zdziwieniem. — Jakto? — zapytał.
— Jesteś moim naczelnikiem, młodzieńcze — wymówił prostując się i poprawiając sztywny kołnierzyk p. Walery. Masz lat dwadzieścia pięć, a ja czterdzieści dziewięć, a jednak jesteś moim naczelnikiem; służysz trzy lata a ja trzydzieści, a jednak jesteś moim naczelnikiem. Tak się to plecie na tym bożym świecie. Ale to nic nie szkodzi! uściskajmy się! To mówiąc otworzył ramiona, i pocałował młodzieńca w oba policzki.
— To prawda! — zawołał Kazimierz, — wszakżem ja od dzisiejszego rana wiedział o tem, że mianowano pana moim pomocnikiem, ale doprawdy zapomniałem w tej chwili...
— Tak, tak — mówił p. Walery siadając przy stole, — po trzydziestu latach służby otrzymałem wyższy urząd, ale co więcéj otrzymałem go za wstawieniem się kolegi, o którym myślałem, że za nikim wstawiać się nie umie. Pan prezes