Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczy, w których widać było krzyżowanie się złotych iskier z kryształowemi łzami, i drugą rękę podając Kazimierzowi, rzekła cichym, lecz zupełnie pewnym głosem: — Tak!
Po tym wyrazie nie nastąpił ze strony Kazimierza żaden wykrzyk, żadne nawet głośniejsze słowo wymówionem nie zostało. Głowa jego tylko pochylała się nizko, i przylgnęła ustami do tych drobnych białych rączek, które miękkie i ciepłe oddawały się mu z miłością szczerą, z ufnością bez granic.
Zmrok zapadł już zupełny, w pokoju wszakże w którym siedzieli młodzi ludzie mniej szaro i mrocznie było jak przed godziną, jak przed kilku godzinami. Było tam nawet promiennie, bo księżyc wszedłszy na rozpogodzone wieczornym mrozem niebo, zaglądał prosto w niewielkie okienko pokoju, haftował srebrne szlaki na ścianach i podłodze, światłemi smugami zawisał w powietrzu.
— Droga moja! — mówił Kazimierz wpatrując się w twarz dziewczyny pochyloną na dłoni śród srebrnego snopa księżycowych świateł — droga moja, czułem że kochasz mię, wiedziałem, że nie odepchniesz mię od siebie, gdy cię poproszę abyś podzieliła się zemną życiem i sercem. Ja postanowienie pojęcia cię za żonę nosiłem w sobie od dawna; ale czekałem, bom chciał być przygotowanym do rozpoczęcia świętego życia rodziny, bom chciał