Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy myślisz, że on był przedtem niewiniątkiem? — zaśmiał się Rycz.
— Mniejsza oto — z głuchym, zdławionym śmiechem odparł Suszyc, — nie mówmy o tym moim pierworodnym!
— I owszem, mówmy o nim — podjął Rycz, — wszakże będzie on czwartym....
— Nie — wymówił Suszyc stanowczo. On nie będzie ani czwartym, ani dziesiątym, ani pierwszym; on nie będzie miał wcale udziału w tej sprawie.
— Dla czego? — drwiącym tonem zagadnął Rycz.
— Dla tego — zaczął Suszyc, i zawahał się chwilę, — dla tego, że to mój syn.
— Cha, cha, cha — zaśmiał się pierwszy grubym, szorstkim śmiechem, zaledwie tłumionym nieco przez wzgląd na miejsce i porę, — cha, cha, cha, cha, śmiał się coraz bardziej, on nie będzie czuł najmniejszej wdzięczności za twą ojcowską troskliwość! On uchwycił się interesu rękami i nogami! Jemu w to tylko graj!
Gdy Rycz tak mówił, Suszyc odstąpił parę kroków jakby nagłym jakimś ciosem uderzony. Po chwili jednak wymówił zwolna, głosem w którym czuć było zwyczajny mu uśmiech.
— Postanowiłeś więc wszystkie przeszkody usuwać z drogi własnemi siłami? rozmówiłeś się już