Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cił się do swego towarzysza, i rzekł. — Znalazłem człowieka....
Rycz uczynił poruszenie wydające radość.
— Tak? — zawołał, — a więc czemuż nie powiedziałeś mi tego od razu. To wyborna nowina. Któż to taki?
— Kto? — powtórzył Suszyc, — człowiek....
— Ale jak się nazywa, gdzie mieszka? — z gwałtownością nalegał Rycz.
— Nazywa się tak jak nazywał się jego ojciec, a mieszka tam gdzie mu się podobało zamieszkać.
Rycz gniewnie ruszył ramionami.
— Nie jestem dwcipnym, i nie umiem podziwiać cudzych dowcipów, ani z nich śmiać się; dla tego chciałbym, abyś nigdy nie żartował rozmawiając ze mną.
— Mój kochany — spokojnie odparł Suszyc, — moja chęć a twoja chęć, to dwie chęci. Nie widzę powodu dla któregoby miały one zlać się w jedną.
— Wiesz co? — zawołał Sebastjan stając nagle, — wolałbym abyś mnie wyzwał na pięście, poprobowalibyśmy kto z nas silniejszy; ale ty masz djabelny język, któremu ja rady dać nie mogę.
— Bo i nie potrzeba abyś mu radę dawał. Co ci do mojego języka?
— Prawda! — sarknął Rycz, — mnie potrzeba tylko twojej ręki! Ale nakoniec, któż jest ten człowiek?