Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie! — odparł Suszyc, — aby wynaleść żyłę złota, ludzie zstępują zwykle na dno przepaści.
I jakby tajemną jakąś walką sił pozbawiony, upadł na krzesło.
Dembieliński pozostał na swem miejscu, nieruchomy, wpatrzony w ziemię, zagadkowemi słowami swego gościa rażony jak gromem. Ten ostatni wracał powoli do zimnej krwi, która towarzyszyła mu zwykle; szkarłatne smugi zniknęły z jego policzków, źrenice pobladły i ostygły, uśmiech wrócił na usta. Powiódł wzrokiem po stole, i objętnym, niedbałym ruchem wziąwszy leżący przy lampie w srebro oprawny ołówek, paczął nim kreślić na ćwiartce papieru oderwane jakieś zdania i wyrazy. Nakreślił w ten sposób bardzo szybko kilkanaście wierszy, a odznaczały się one tą osobliwością, że każdy z nich przedstawiał całkiem odmienne i do innych nie podobne pismo. Były tam pisma bujne i kształtne, niewyraźne i zagmatwane, pretensjonalne i odznaczające się prostotą, naśladujące niepewną rękę starców, i wprawną, dzielnie władającą piórem dłoń młodych ludzi. Odrzucił ołówek na stronę i zakreśloną w ten sposób ćwiartkę posunął pod światło lampy. Dembieliński, który przed chwilą obudził się z zamyślenia i z zadziwieniem patrzył na piszącego, zbliżył się do stołu.