Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

względami był dla mnie zawsze najlepszym ojcem...
Zatrzymał się i przeciągnął rękę po czole, na którem grube zbiegły się zmarszczki. Oczy jego smutne i łagodniejsze niż były przed chwilą, tonęły w przestrzeni.
— Kochałem mego ojca — wyrzekł z cicha i jakby do siebie, — a utrata jego nie była najlżejszym ciosem z tych, które mię dotknęły.
— Miłość synowska jest cnotą o tyle zachwycającą, o ile bywa rzadką — wymówił Suszyc.
Słowa te lubo przyciszonym wymówione głosem, obudziły Dembielińskiego. Czoło jego rozmarszczyło się, i oczy z widocznem wysileniem przeszły z oddalonego punktu w jakim były utkwione, na twarz gościa. Po chwili mówił dalej:
— Jakkolwiek utrata fortuny zaznaczyć się musi w mojem życiu zmianą wcale dla mnie niekorzystną, postanowiłem z całą energją opierać się niespodzianej dla mnie niełasce losu...
— Korzystać o ile możności z niespodzianek losu, jest największą sztuką życia — zauważył Suszyc.
— Owóż — ciągnął Dembieliński, — pan który przed dwoma zaledwie laty przestałeś być pełnomocnikiem mego ojca, najlepiej musisz wiedzieć o tem, czy po sprzedaży dóbr jego pozostanie mi jaka, choćby najdrobniejsza cząstka dawnego majątku. Dla tego umyśliłem pana prosić,