Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pytanie to szło za nią i wraz z niém szły ponsowe usta, które je wymówiły, i czarne, ogniste oczy, które w twarzy jéj utonęły z przyjazném współczuciem. Za nią, przed nią, w powietrzu, na niebie i ziemi, szła wysoka, gibka postać męzka, w białéj tunice, z obnażoném ramieniem, trzymającém pęzel, niby berło. O, królu!... Pęzel opadał wciąż na paletę i, podnosząc się ku lśniącemu szlakowi marmuru, prędko, cudem niby, wywoływał nań nieskończoną, zda się, grę życia, wiosny, młodości, radości. Róże i lilie splatały się tam i pachniały, szczebiotały ptaki, z za greckich zygzaków, wesołych, figlarnych, wyglądały dzieci skrzydlate o ciałach rumianych... O, promieniu!...
Królem w krainie piękna, promieniem słońca w mroku jéj młodości, wydawał się jéj obcy młodzieniec ten, którego imię... U końca mostu stanęła i, oczy wznosząc ku niebu, na którego ciemném tle błyszczała już jedna wielka gwiazda, wymówiła:
— Artemidor!
Był on tak daleko od niéj i tak nad nią wysoko, jak gwiazda.
Nagle wzdrygnęła się i przyśpieszyła kroku. Z marzeń wyrwała ją głośna i grubijańska wrzawa. Przebywała jeden ze szczupłych i brudnych rynków Transtiberim, przy którym największa z oberż przedmieścia, Taberna meritoria zwana, wrzała zmieszanemi krzykami i śmiechami mężczyzn i kobiet, łączącemi się z huczącym odgłosem sumbuki, syryjskiego muzycznego instrumentu, piskliwemi tonami fletów i przyciszoném dzwonieniem sisto, metalowych kastaniet, wstrząsanych podniesionemi rękoma syryjskich tancerek. Taberna meritoria była jedném z najulubieńszych miejsc zabaw gawiedzi, złożonéj z ulicznych próżniaków, opiłych lektykarzy i tragarzy, niewolników, wymykających się o zmroku z domu swych panów, i z tamtéj strony rzeki śpiesznie ku niéj przybywających. Tu najliczniéj schodzili się kuglarze, pokazujący za drobną zapłatę sztuki akrobatyczne, psy uczone, kury wróżące, walczące przepiórki i koguty; tu, przy dźwiękach sumbuki i fletu, tańczyły kobiety o żółtych twarzach, w srebrnych pierścieniach na palcach nóg bosych; tu, nad ogniem fajerek, smażył się nieustannie najpożądańszy przysmak rzymskiéj gawiedzi: kiełbasy z wieprzowego mięsa; tanie wina lały się z amfor w kubki z czerwonéj gliny; tu nakoniec zjawiał się niekiedy i tłumy ku sobie pociągał cud zadziwiający i ponętny: obficie z odłamu skały ciekący strumień oliwy. Ktokolwiek chciał, mógł czerpać ze strumienia tego. Tłumy cisnęły się do oberży z amforami, dzbanami i kubkami w rękach, a były zawsze tak liczne i liczbą swą śmiałe, że edylowie, strzegący publicznego porządku i przebiegające miasto oddziały nocnych straży, odwracając oczy, z daleka miejsce to wymijały.
Mirtala, tuląc się do ścian domów, jak drobny, chyży cień, przebiegła rynek. Po raz to piérwszy w tak późnéj porze znajdowała się w pobliżu strasznéj oberży. Wracała zazwyczaj wcześnie, o zachodzie słońca. Dziś spó-