Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ukrywasz się... — zaśmiał się Justus, — bądź spokojnym; o tajemnice twe dopytywać się nie będę. Nie darmo od lat kilku zostaję przy boku Agryppy i królewskiéj siostry jego, Bereniki. Tam tajemnic tyle, co gwiazd na niebie. Nauczyłem się je szanować; alboż ja sam żadnéj własnéj tajemnicy w piersiach swych nie noszę? W czasach naszych, któż nie nosi w sobie tajemnic, swoich lub cudzych? Twarze inne, serca inne, myśl mowie zaprzecza. Nie pytam cię więc, Menochimie, ani co, ani dla czego czynisz. Przyszedłem do ciebie w interesie ważnym.
— Słucham cię, — poważnie i uprzejmie odpowiedział Menochim. — Justus mówić zaczął:
— Rzecz jest prosta, nie wiem tylko, czy taką wyda się tobie. Oto, przyjaciel pana mego, Agryppy, Józef Flawiusz... nie potrzebuję ci mówić kim on jest... pragnie wziąć do boku swego jednego więcéj sekretarza, któryby pod kierunkiem jego pisał i przepisywał wielkie, rozpoczęte przezeń, dzieła. Wiész, że cokolwiek o Józefie powiedzianém być może, kocha on zawsze naród swój, i otoczenie jego liczne składa się tylko z braci naszych. Polecił mi on i teraz wyszukać izraelitę, umiejącego pisać po grecku. Zadanie to dość trudne. Pomyślałem o tobie. Czy chcesz zająć korzystną i zaszczytną posadę u boku uczonego rodaka naszego, przyjaciela Agryppy i Bereniki, ulubieńca Cezara i syna jego Tytusa?
Menochim słuchał z uwagą, ze spuszczonemi powiekami, i wtedy dopiéro, gdy Justus umilkł, odpowiedział:
— Dziękuję ci, Justusie, za pamięć twą o mnie, ale przybocznym Józefa Flawiusza nie zostanę za nic.
Justus nie okazał zdziwienia i spokojnym głosem przemówił znowu:
— Płaca, do urzędu tego przywiązana, znaczną jest. Mieszkanie w pałacu Agryppy, miejsce przy stole jego i dwadzieścia tysięcy sestercyi rocznie.. pomyśl.
— Za nic, — krótko i spokojnie powtórzył Menochim.
— Na miejscu tém zostając, tysiąc przysług oddawać mógł-byś biednym braciom naszym...
— Za nic, Justusie!
— Masz dziecię przybrane, Mirtalę... któréj młodości potrzeba świeższego, niż na Zatybrzańskiém przedmieściu, powietrza...
— Za nic, Justusie!
— Starość, Menochimie, zbliża się ku tobie wielkiemi krokami. Gdy niemoc przykuje cię do łoża boleści, gdy zmęczone ręce twe żadnéj już pracy jąć się nie będą mogły, w Agryppie i Józefie znajdziesz hojnych dobroczyńców i opiekunów troskliwych...
— Za nic, Justusie!
Justus milczał chwilę, namyślał się, a potém tak cicho, jak gdyby lękał się, aby go nawet dęby i buki świętego gaju nie usłyszały, zapytał jeszcze: