Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z nim spędzone i jedną krew w ich żyłach płynącą.
— Nie jest to zresztą rzecz tak nadzwyczajnie ważna, rzekła po chwili wahania się, nic takiego, coby wpłynąć mogło na los mój, lub blizkich mi osób. Ale żal mi strasznie tej biednej kobiety, która w tej chwili jest tam, za temi drzwiami...
— A! więc to o czarnookę chodzi? no! chwała Bogu! odetchnąłem swobodniej... myślałem już doprawdy, że jakie nieszczęście...
— Jest to w istocie nieszczęście, tylko nie nas tyczące się, ale jej...
— Nieszczęście, doprawdy? no to chyba i ja pożałuję już trochę interesującej tej wdówki. Ale i cóż jej stać się mogło? Czy nieboszczyk mąż przyśnił się? czy...
— Daj pokój z żartami, Olesiu! jest to jak widzę nieszczęśliwsza kobieta niż zrazu sądziłam... biedna, a podobno nic nie umie...
Oleś szeroko oczy roztworzył.
— Nic nie umie! i to całe nieszczęście! cha! cha! cha! beau malheur ma foi! Taka młoda i ładna...
Umilkł nagle, bo pąsowa portyera uchyliła się i do salonu weszła Marta. Weszła, postąpiła parę kroków i stanęła z ręką opartą o poręcz fotelu. Była w tej chwili bardzo piękną. Ciężka jakaś walka, otatnia może