Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zamieniając te wyrazy dwie kobiety mijały Martę, były tak zajęte jedna zadowoleniem swem, druga swym smutkiem, że najmniejszej nie zwróciły uwagi na kobietę, której żałobna suknia zblizka przesunęła się koło nich. Ale ona stanęła nagle i wiodła za niemi wzrokiem. Były widocznie nauczycielkami, które opuszczały miejsce, do jakiego ona dążyła. Jedna z nich wprawdzie odchodziła z twarzą promieniejąc, ale druga ze łzami. Za półgodziny, za kwadrans może, ona także zstępować będzie z tych wschodów, po których teraz wstępuje. Czy radość, czy łzy dostaną się jej w udziale? Serce jej uderzało silnie, gdy poruszyła dzwonek przytwierdzony do drzwi, na których połyskiwała mosiężna blacha z napisem: Bióro informacyjne dla nauczycieli i nauczycielek, Ludwiki Żmińskiej.
Z małego przedpokoiku, którego drzwi otworzyły się na odgłos dzwonka, Marta weszła do obszernego pokoju oświetlonego dwoma wielkiemi oknami na ludną ulicę wychodzącemi, ostawionego ładnymi sprzętami, z pośród których wyróżniał się i wchodzącemu odrazu w oczy wpadał nowiutki, bardzo ozdobny i kosztowny fortepian.
W pokoju znajdowały się trzy osoby, z których jedna powstała na spotkanie Marty. Była to kobieta średniego wieku, z włosami nie-