Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bardzo surowem słowem, ale ja nie tracę nadziei, że stałość moja...
— Czego pan chcesz odemnie? powtórzyła kobieta, odzyskując głos, którego zabrakło jej na chwilę. Tak, mówiła dalej, opuściłam tę jamę, w której jednak znajdował się ostatni mój zarobek, ostatni kawał chleba dla mnie i dziecka mego. Uczyniłam to z powodu pana. Jakiem prawem zachodzicie panowie drogę nam, którym i bez tego iść już tak ciężko? Macież choć trochę serca i sumienia, aby ścigać istoty, które i bez tego nie wiedzą, kędy mają podziać się na świecie? O! wam zapewnie nie stanie się przez to nic złego! Wam ludzie dadzą za to pochwałę, nam obelgę. My utracimy poczciwe imię a często i ostatni kawałek chleba, wy ubawicie się wybornie...
Mówiła to wszystko pośpiesznie, bez odetchnięcia prawie, z przeszywającem szyderstwem w głosie i w oczach.
— Ubawicie się, powtórzyła z przykrym śmiechem, ale pozwól pan, aby kobieta, którą obrać raczyłeś za przedmiot swej zabawy, powtórzyła ci słowa starej bajeczki: Źle, o, źle się bawicie, wam to zabawa, nam idzie o życie!...
Rzekłszy to minęła osłupiałego ze zdziwienia młodzieńca i znikła za bramą.
Pan stworzeń pozostał sam jeden, spuścił głowę, ręką dotknął wąsika, zmącony wzrok