Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

soko nad czołem zaczesanymi, ledwie dojrzanym pyłkiem białego pudru przysypanymi i w długich krętych pasmach opadających na plecy, piersi, szyję i ręce, które białe i drobne wysuwały się z webowych mankietów i splecione na atłasowej tiunice sukni, połyskiwały dużym brylantem jednego, lecz wielce kosztownego pierścienia.
Salonik, w którym znajdowały się dwie te kobiety, nie był obszernym, tem bardziej więc uderzał w oczy wykwint jego przystroju. Jedwabne firanki spuszczały się nad dwoma wielkiemi oknami i przyozdabiały drzwi wysokie; szerokie źwierciadło odbijało w sobie rozrzucone pod ścianami grupy nizkich i miękkich sprzętów, na kominku stał wielki zegar brązowy, a stoły i stoliczki dźwigały kryształowe czary napełnione kwiatami, srebrne dzwonki, rzeźbione bombonierki, wieloramienne świeczniki. Przez drzwi na oścież roztwarte widać było utopiony w półzmroku pokój sąsiedni z posadzką zasłaną puszystym kobiercem, z okrągłym politurowanym stołem pośrodku i zwieszoną nad nim wielką kulą szklaną, w której rozniecony płomień przybierać musiał barwę różową. Delikatna woń cieplarnianych roślin pod oknami kwitnących napełniała to małe mieszkanie; w pobliżu kominka, ocieniony zielonym ekranem, stał stół z porcelanowym serwisem