Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wierz mi pan, odparł z odcieniem niezadowolenia, że z prawdziwą przykrością, powiem nawet z żalem przyszło mi zasmucić tę kobietę...
— Jakto! zawołał człowiek, siedzący nad stosem książek, i pan to mówisz na seryo?
— Zupełnie na seryo; jest to wdowa po człowieku, którego znałem, lubiłem i szanowałem...
— Ba! ba! ręczę ci, że awanturnica jakaś! Porządne kobiety nie włóczą się po mieście szukając, czego nie zgubiły, siedzą one w domu, gospodarstwa pilnują, dzieci hodują i Boga chwalą...
— Ależ zmiłuj się, panie Antoni, kobieta ta nie ma żadnego gospodarstwa, jest ona w nędzy...
— Ah! dałbyś pokój, panie Laurenty! Dziwię się, że możesz być tak łatwowiernym! To nie nędza, panie, ale ambicya! ambicya! Chciałoby się czem błysnąć, zasłynąć, najwyższe miejsce w społeczeństwie zająć i zdobyć sobie tym sposobem swobodę czynienia co się podoba i osłaniania wybryków swych urojoną wyższością, kłamaną pracą!
Księgarz wzruszył ramionami.
— Jesteś przecie literatem, panie Antoni, i powinienbyś więcej coś wiedzieć o kwestyi wychowania i pracy kobiet...