Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeden jestem tu wydawcą i bylebyś pani zyskała sobie imię dobrego tłómacza, zostaniesz wezwaną tu i owdzie. O niemieckim języku mówiłaś mi pani, że posiadasz go w bardzo słabym stopniu. To szkoda. Przekłady z tego języka byłyby pożądańsze i popłatniejsze. Ale jeżeli jedna i druga praca uda się pani pomyślnie, będziesz może w stanie wziąść kilkadziesiąt lekcyi... w dzień przekładać pani będziesz dzieła francuskie, nocami doskonalić się w mowie Germanów... taką być musi praca kobiety. Krok za krokiem i self-help...
Marta drżącemi rękami wzięła podawaną jej książkę.
— O panie! wymówiła, ściskając w obu dłoniach rękę księgarza, niech ci Bóg wynagrodzi szczęściem tych, których kochasz.
Nic więcej powiedzieć nie była wstanie, po kilku sekundach znajdowała się już na ulicy. Szła teraz szybkim krokiem. Z rozrzewnieniem myślała o szlachetnym postępku z nią księgarza, o uprzejmości i uczynności, jaką jej okazał. Z myśli tej wywinęła się myśl inna. Moj Boże, mówiła w duchu młoda kobieta, tylu dobrych ludzi na drodze mej spotykam, dlaczegoż mi żyć tak ciężko? Książka, którą niosła, paliła jej dłonie. Pragnęłaby lotem strzały dosięgnąć swej izdebki, aby rozejrzeć się pomiędzy kartami, które może przynieść