Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Masz pani zupełną słuszność, po chwili namysłu odpowiedziała właścicielka sklepu, myślałam już o tem sama. A ponieważ pani Świcka przybyła tu z chęcią pracowania u nas, zdaje mi się iż nic nie przeszkadza, abym mogła spełnić życzenie osoby, która w innej porze była na nas łaskawą.
Panna Bronisława skłoniła się grzecznie.
— Zapewne, rzekła, jeżeli tylko pani zna się na kroju... Słowa te wymówione były tonem pytania. W tej samej chwili jedna z maszyn umilkła, a siedząca przy niej młoda kobieta podniósłszy głowę z widoczną uwagą zaczęła przysłuchiwać się rozmowie.
Trzy osoby, stojące przy wielkim stole pośrodku sali umieszczonym, milczały chwilę. Właścicielka magazynu i jej pomocnica z wyrazem pytania patrzały na Martę; Marta wiodła wzrokiem po rozpostartych na stole tablicach kroju, od góry do dołu zakreślonych czarnemi linijkami, kropkami, wężykami, które biegnąc wzdłuż i wszerz arkusza, krzyżując się, zbiegając, rozbiegając, zakreślając najrozmaitsze figury geometryczne przedstawiały nieumiejętnemu oku chaos do rozwikłania niepodobny.
Powieki Marty podniosły się zwolna i ciężko. Nie mogę, rzekła, przyznawać się do umiejętności, której nie posiadam, byłoby to