Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzie odrobina energii, cierpliwości i wytrwałości. A jej tych sił, tej woli, tej wytrwałości trzeba było tyle! tyle! Południe życia jej stało się dla niej tak surowem i wymagającem, jak pieszczotliwym i pobłażliwym był jego poranek. Jańcia podniosła ku matce bladą twarzyczkę.
— Mamo! ozwała się jękliwym głosem, jak tu dziś zimno! Rozpal ogień na kominku!
Za całą odpowiedź Marta schyliła się, wzięła dziewczynkę w objęcia, przycisnęła mocno do piersi drobne jej ciałko, do czoła jej przylgnęła ustami i tak została przez chwilę nieruchoma... Nagle powstała, ściślej owinęła Jańcię wełnianym szalem, posadziła ją na nizkim stołeczku, przyklękła przed nią, uśmiechnęła się, pocałowała ją w blade usteczka i zupełnie prawie swobodnym głosem rzekła:
— Jeżeli Jańcia spokojnie bawić się będzie swoją lalką, jutro lub pojutrze skończę robotę, drewek kupię i rozpalę dla Jańci taki śliczny, ciepły ogień. Czy dobrze, Jańciu? czy dobrze, moje dziecko kochane?
Uśmiechnęła się mówiąc to i rozgrzewała w swych dłoniach zziębnięte ręce dziewczynki. Jańcia uśmiechnęła się także, usta jej dwoma pocałunkami zamknęły na chwilę wpatrzone w nią oczy matki, sięgnęła po lalkę swoją, po parę drobnych drewnianych zabawek i przestała patrzeć w okopconą, pustą