Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

smutno rozstawać się z panią. Może przynajmniej mogę ci być w czem użyteczną... mam znajomości, stosunki...
— Pani, rzekła Marta, podnosząc oczy, jedynem pragnieniem mojem jest otrzymać możność pracowania...
— Ale jakże, nad czem pracować by pani chciała i mogła? z pośpiechem zapytała pani domu.
Marta milczała długo.
— Nie wiem, odrzekła w końcu cichym głosem, nie wiem, co umiem, czy umiem dobrze cokolwiek?
Przy ostatnich wyrazach powieki jej w dół opadły; w głosie zadrżało głębokie upokorzenie.
— Możebyś pani życzyła sobie udzielać lekcyi muzyki? Jedna z moich krewnych poszukuje teraz właśnie kogoś, ktoby lekcye muzyki dawał jej córce.
Marta przecząco wstrząsnęła głową.
— Nie, pani, rzekła, w muzyce dziesięć razy jeszcze słabszą jestem, niż we francuskim języku.
Marya zamyśliła się. Nie wypuszczała jednak ręki Marty ze swych dłoni, jakby obawiała się, aby kobieta ta nie odeszła od niej bez otrzymania rady i pomocy.
— Może, ozwała się po chwili, może pani