Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stołu i milczy jak ryba. Gwarzymy, bywało, wszyscy; śmiejemy się; zajadając i popijając smaczne rzeczy, wpadamy w złote humory: a ona je tyle, co ptaszek, dziobnie czasem coś z talerza i zaraz sztućce odkłada, a oczami albo ruchy lokajów śledzi, albo, przekonawszy się, ze usługa idzie jak najlepiej, utkwi je w talerz i siada zamyślona, jak by wcale do tego świata nie należała. A właśnie wtedy wzrok mój, nie wiem jaką siłą pociągany, nieraz zwracał się ku niej. Czy żal mi jej było? Czy ciekawość mię brała: co też ta kobieta czuć i myśleć może? Czy przypominał mi się jej dawny narzeczony, ten przystojny, miły, majętny Bronek? Lecz nieznacznie przypatrywałem się gładkim pasmom czarnych włosów, które ocieniały jej czoło, zawsze nieco pochylone i, jak pajęczyną, drobnemi zmarszczkami osnute, a w delikatnym owalu policzków, w długości opadających na nie rzęs czarnych, w zarysie warg cierpliwie zamkniętych, dostrzegałem widoczne jeszcze przetrwałości dawnej urody. Gdyby ją tak ktokolwiek odchuchał, rozweselił, uleczył, ładnie ubrał, jeszcze niejedna o wiele młodsza schować-by się przed nią mogła. Tym czasem jednak coraz więcej chudła i żółkła; a ponieważ nasza pani Januarowa coraz większą nieżyczliwość jej okazywała: więc dla wszystkich stawała się coraz mniej dostrzegalną, aż nakoniec ja jeden tylko spostrzegałem jeszcze, że żyje na świecie i to ukradkiem.
Nikt oprócz mnie i siostry mojej, Idalci, nie